Tuż za Danaque zaczyna się strome i długi podejście (ponad 1 h). W okolicy Thamchom słąbnie wiatr i na słońcu pijemy hotlemona i herbatkę. Już około 13 dochodzimy do Chame. To prawie metropolia, biura, punkt medyczny, sklepy z dobrem wszelakim... Ślina mi leci do puszek z mięsem ? od paru dni staliśmy się wegetarianami. Po lekkim lunchu (zupa cebulowa 85 rupii) idziemy na przechadzkę po miasteczku. W dzień odsłaniał nam się masyw Manaslu, jednak nadal na niebiejest sporo chmur, nawet co jakiś czas kropi lekki deszcz. Jest zdecydowanie chłodniej niż na dole, wkładamy już po 2 polary, W Chame polecam guesthouse w którym spaliśmy ? Potala GH, warunki super, jeszcze pachnie nowością, czyściutko tylko z braku słońca woda lodowata. Ponieważ jest chłodniej coraz częściej przewodnim tematem rozmów staje się jedzenie i studiowanie menu pod kątem planowanych posiłków. Atmosfera staje się typowo trekkerska, wszyscy chyba robią pranie bo wszędzie wiszą gacie i inne części garderoby ? dobre miejsce na pranie, ponieważ dochodzi się stosunkowo wcześnie. Po zimnej kąpieli jak balsam działa łyczek Jacka Danielsa :) Na kolacje pozostajemy wierni pizzy która jednak okazuje się za mała na nasze obecne apetyty i dzięki temu próbujemy pysznego chlebka tybetańskiego z dżemem, podczas gdy Ola i Łukasz testują dhal bat, danie składające sie z ryżu, sosu curry i rozgotowanej soczewicy. Tip: teoretycznie jest nieograniczoan liczba dokładek tego dania, spotkaliśmy się jednak wyżej z zapowiedzią z góry: ?only one refill?. W nocy leje deszcz i zasypiamy pełni obaw o jutrzejsze zapowiadanie widoki na Manaslu i Annapurnę II.