Z Warszawy wylatujemy z niewielkim opóźnieniem. Króciutki transfer w Wiedniu i po 3,5 godzinnym locie lądujemy w zachmurzonym Damaszku. Urzędnik długo przegląda nasze paszporty, a gdy zapewniam go, że nie mamy pieczątek z Izraela uśmiecha sie szeroko. Umówiony taksówkarz (15$) wysoko podnosi kartkę z naszym nazwiskiem, czujemy sie trochę jakby to była scena z filmu:). Hotel Sultan (32$ za pokój) umeblowany prosto ale czyściutki. Starszy pan witający nas w recepcji wyciąga xero mapy i objaśnia nam tajemnice starego Damaszku. Wyruszamy na suk Al-Hamidiye, kręcimy sie wokół meczetu, zaglądamy w tajemnicze boczne uliczki. Obiad jemy w Bet Jabri - restauracji urządzonej w przepięknym starym damasceńskim domu. Potem kawa (z obowiązkowym kardamonem), herbata i pierwsza shisha Anity - dała radę :). Zaczyna się nasze uzależnienie od przepysznych wschodnich słodyczy. Na zakończenie jeszcze słynne pistacjowe lody w Bakdash Caffe (50SYP porcja). Wracamy bardzo późnym wieczorem, mimo to czujemy się bardzo bezpiecznie - to rzeczywiście jedno z najbezpieczniejszych państw na świecie.