Pośniadaniu złożonym z chleba, dżemu, oliwek, serka topionego i herbaty idziemy jeszcze raz obejrzeć ruiny tym razem w promieniach słońca. Zaglądamy w niepoznane wczoraj zakątki. Przesympatyczny beduin sprzedaje nam keffiyeh i pokazuje jeden ze sposobów ich wiązania częstując obowiązkową herbatą. I tu uwaga: kolor ma znaczenie. Arabowie noszą te chusty w kolorze biało-czerwonym, biało-czarne (którą nieświadomie kupuję) są zarezerwowane dla Palestyńczyków.
Wbrew temu co pisze LP dworzec autobusowy w Palmyrze znajduje sie niedaleko meczetu. Natychmiast mamy autobus do Homs (75SYP). Podróż zajmuje 2 godziny. W Homs należy zmienić dworzc autobusowy - autobusy do Aleppo ruszają z oddalonego o kilka kilometrów tzw. Pullmann Garage. Według autorów Lonely Planet (pozdrawiamy :->) to tylko 1,5 km. Po kilometrze wymiękamy i przy pomocy miejscowych łapiemy busa we właściwym kierunku. Niezwykle pomocny okazuje się starszy mężczyzna, który najpierw wsadza nas do tego pojazdu, następnie prosi innych pasażerów żeby pokazali nam gdzie wysiąść bo on jedzie bliżej a jak się później zorientowaliśmy płaci za nas. I tak docieramy do właściwego dworca dopingowani przez pół autobusu. Tradycyjnie już natychmiast mamy autobus do Aleppo. Podróż zajmuje kolejne dwie godziny. Krajobraz za oknem robi się coraz bardziej zielony, mijające nas ciężarówki wożą skrzynki pełne pomidorów, pomarańczy i ziemniaków. W Aleppo (Halab) lądujemy w innym miejscu niż się spodziewaliśmy i chwilkę nam zajmuje dotarcie do hostelu. Lądujemy w otoczonym złą sławą hotelu Al-Rabi (400SYP za dwójkę), który okazuje się być całkiem OK. Wieczorem pierwsza wizyta na tutejszym suku, uważanym za jeden z lepszych na Bliskim Wschodzie. W porównaniu do damasceńskiego ten jest bardziej kameralny, może mniej w nim blichtru ale za to wydaje się nieco bardziej autentyczny. Kupujemy właściwą - czerwoną keffiyę i drobiazg u miłego jubilera chwalącego się bliskimi kontaktami z Polską. Na koniec dnia pijemy pyszne syryjskie soki owocowe - polecamy!.