Welcome to Jordan - to często jedyny zwrot używany po angielsku przez miejscowych.
Gdy piszę te słowa z ulicy dobiega łoskot zamykanych witryn sklepowych a przecież jest dopiero 8.30. Cóż, Ammam chodzi wcześniej spać niż Damaszek.
TIP: Naucz się przynajmniej arabskich cyfr - na jordańskich monetach nie ma ich innej wersji. Na szczęście Anita opanowała to już w Syrii.
Ale po kolei:
O 4 rano wyrwał nas ze snu głos muezzina. Był naprawdę blisko. Z okna widać chyba z dziesięć minaretów. Rano zjedliśmy śniadanie w pobliskiej piekarni - pyszne minipizze po 10SYP. Potem jeszcze raz obejrzeliśmy główną atrakcję Hamy - olbrzymie norie czyli drewniane koła podające wodą do akweduktu. Tu są one największe na świecie, mają średnicę prawie dwudziestu metrów. Po zakupie prowiantu na niewielkim targu pojechaliśmy na dworzec (taxi 30SYP). O 11 autobus do Damaszku, niestety jeździ on na dworzec Harasta i musieliśmy jeszcze przejechać service-taxi na Baramke.
Kupiliśmy bilety na autobus do Ammanu (350SYP). Pozostałą do odjazdu godzinę spędziliśmy jedząć obiad w okolicach hotelu Sultan. O 15 odjechaliśmy z Damaszku. Po około 2 godzinach jazdy dojechaliśmy do Nassib, gdzie znajduje się syryjsko-jordańskie przejście graniczne. Wiza kosztuje 10JD ("dżejdi" jak mówią Jordańczycy). Piniądze można wymienić w kilku kantorach tuż obok budynku pograniczników. Za 100 dolarów otrzymaliśmy 70 dżejdi. Spotkaliśmy tu Słowaków, którzy mimo braku jakiejkolwiek informacji w paszporcie o pobycie w Izraelu zostali po raz drugi cofnięci przez Syryjczyków. Wywiad?
Wcześniej w autobusie jakaś kobieta obdarowuje Anitę zerwanym w czasie postoju kwiatkiem. Jak sie póżniej okazuje, to Palestynki, którym bardzo podobają się wybitnie niearabskie oczy Anity. Gawędzimy chwilkę, one wychwalaja poznanych w Londynie Polaków. Kolejne miłe chwile.
Około 19 jesteśmy w stolicy Jordanii. Wybieramy Palace Hotel (12JD ze śniadaniem - bardzo mocno polecamy). Wieczorem spacer po niemalże reprezentacyjnej King Hussein Str.